Forum Zynito - Anime & Manga Forum Strona Główna

FAQ Szukaj Użytkownicy Grupy Rejestracja Profil Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości Zaloguj
 
Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy temat Odpowiedz do tematu  Forum Zynito - Anime & Manga Forum Strona Główna » Zynito Generation
Autor Wiadomość
LaGooN
@admin



Dołączył: 24 Gru 2006
Posty: 195
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: znienacka ;)

PostWysłany: Pią 15:43, 02 Maj 2008

ZG#40: A time when family meets!



Kolejny dzień powitał naszych bohaterów wspaniale zapowiadającą się pogodą, idealną na Konkurs Piękności. Jednakże zaczynał się on dopiero późnym popołudniem, dlatego Lagoon i paczka mieli trochę czasu dla siebie. Na śniadanie poszli do jednej z ekskluzywnych restauracji Chipa McRonalda i delektowali się przepysznymi daniami.
- W życiu nie piłam tak pysznej kawy! - oznajmiła wszystkim zachwycona Mariah.
- A ja nie jadłem nigdy takiego pysznego... - zaczął Maxie, ale urwał i po chwili dodał: - Właściwie co to jest?
- B'oulbuanse vishasuo goeve. - odpowiedziała uprzejmie kelnerka.
- Czyli? - nie dawała za wygraną Eve, która ostatnio często stawała po stronie swojego chłopaka.
- Yy.. - kelnerka wyraźnie się zmieszała - To chyba nie ma polskiego odpowiednika..
- A z czego to robicie? Bo jest naprawdę dobre! - uderzył w inny ton Gaword.
- Ależ wy jesteście ciekawscy, smarkacze jedne! - odezwał się nagle nad nimi tubalnym głosem Chip McRonald we własnej osobie.
- O, dzień dobry panu. - przywitał się Lagoon. - Cóż za niesamowita okazja spotkać tutaj samego Big... to znaczy Chipa McRonalda!
- Dobra, młody, nie podlizuj się. I tak płacicie pełną cenę. - w tym momencie grubas spojrzał na rachunek trzymany przez kelnerkę. - Ojej, tylko 300 jenów.
- COOOO?!! - wszyscy omal nie pospadali z krzeseł.
Przez następne 10 minut każdy próbował pertraktować z Chipem, aż w końcu gdy Eve wstała i przymilnie poprosiła, grubas opuścił im cenę o 50 jenów, uznając to za "szczyt dobrodziejstwa" i głośno deklarując, że "to tylko po znajomości".
Eve i Mariah zachichotały.
Kiedy tylko przyjaciele opuścili restaurację, PokeNav Lagoona zaczął dziwnie wyć i wibrować.
Początkowo wszyscy zaczęli się śmiać, bo urządzenie wyło pieśń "Nas nie dogoniat", ale kiedy Lagoon wyłączył wreszcie kompromitujący dźwięk i sprawdził, czemu się włączył, prawie nie zemdlał. Jego skóra przybrała bladą barwę, a ręce zaczęły mu się trząść. PokeNav wysunął mu się z rąk, ale Gaword w ostatniej chwili go złapał.
- Co się stało? - zapytała w końcu Mariah, kiedy Lagoon trochę się uspokoił.
- Dziś... jest bardzo ważny dzień. - powiedział w końcu.
- No pewnie, dziewczyny i Gaword startują w konkursie. - przypomniał Maxie.
- Tak, wiem... ale to coś zupełnie innego...
- No więc? Wyduś to wreszcie z siebie! - powiedziała rozkazującym (czyli normalnym) tonem Eve.
- Dzisiaj - zaczął Lagoon - są URODZINY MOJEGO OJCA!
Gaword i Maxie zaklęli, a dziewczyny spojrzały na nich zaskoczone.
- Cholera... i co teraz? - spytał Maxie.
- Nie wiem... przez tą całą sytuację z Kyogre i Groudonem totalnie o tym zapomniałem... Muszę mu coś kupić! - powiedział Lagoon.
- Nie martw się, pomożemy ci coś wybrać. - rzekł pocieszająco Gaword.
- Dzięki... ale to jest najmniejszy pikuś. Jak ja dotrę w parę godzin do Aralo Town?!
- Czy ktoś mógłby nam wreszcie wytłumaczyć, o co tutaj chodzi? - zapytała Eve.
- No bo widzisz... - zaczął wyjaśniać Maxie - ojciec Lagoona to naprawdę bardzo wpływowa i znana w Zynito osobistość. Nigdy go prawie nie było... Ale był taki jeden dzień, gdy cała rodzina Lagoona się zlatywała i była wielka biba. To właśnie urodziny pana La Goontarn.

***

Cholera jasna. Jak mogłem zapomnieć o urodzinach ojca? Przecież nawet jakbym pofrunął na Flygonie do Aralo Town, to byłbym tam za parę tygodni...
Znajdowałem się właśnie w jakimś podrzędnym centrum handlowym w South City. Moi przyjaciele z miłą chęcią zaangażowali się w poszukiwania prezentu dla mojego ojca, dlatego rozdzieliliśmy się i rozpoczęliśmy przeprawę przez gęsto, a często zasiane sklepiki-butiki. Aby nie czuć się samotnym, wypuściłem Marsha. Z zamyślenia wyrwał mnie sygnał telefonu komórkowego.
- Dzwoni mama, dzwoni mama, hehehehehe! - zapiszczał dzwonek głosem Woody Woodpeckera.
- Słucham? - powiedziałem do słuchawki dość posępnym tonem. Skoro matka odważyła się do mnie zadzwonić, to teraz już jestem skończony.
- James? - zapytała radośnie moja rodzicielka.
Oho, nie ma chyba zamiaru mnie ochrzaniać.
- Tak mamo? - zmieniłem ton i od razu zapytałem - dzwonisz w sprawie urodzin taty, prawda?
- Oczywiście, oczywiście. Wiem, że jesteś teraz na South Island, a i ja nie zdążyłam jeszcze dostać się do Aralo Town po ostatnich wydarzeniach. Dlatego tatuś organizuje urodziny na statku SS. Sapphire. - wyjaśniła mi pokrótce mama.
- Ale jak? Gdzie...?
- O nic się nie martw, za pół godziny będziemy w Port Land. Bądź gotowy. Acha, i zabierz też swoich przyjaciół, bo rodzice Gaworda i Maxiego też tutaj są. No i oczywiście Sawyer z siostrą Maxiego.
- A Lily?
- Ech... No wiesz, ona zawsze jest taka roztrzepana, może zapomniała...
Co za głupota! Lily roztrzepana?! Równie dobrze mogła nazwać mnie kurzym jajem.
- Może po prostu nie dotarła. - zasugerowałem.
- Nie wiem. W każdym razie czekamy na was, Port Land za pół godziny. Pa.
Tradycyjnie rozłącza się po "Pa", nawet jakbym chciał jej jeszcze coś powiedzieć, na przykład, że nie mam nic dla ojca, to muszę sam zadzwonić. No ale może akurat w tej sytuacji lepiej się nie przyznawać.
- Lagoon! - usłyszałem za plecami krzyk Eve. - Znalazłam coś fajnego, chodź no!
Cóż, po wydarzeniach ostatniej nocy mogłem się spodziewać wszystkiego - i nie pomyliłem się. Eve trzymała w ręku różowe stringi męskie.
- Eee... dzięki, ale chyba mi nie wypada tego kupować dla ta...
- No coś ty, przecież nie zwariowałam! Chciałam się tylko zapytać, czy myślisz, że to dobry pomysł na prezent dla Maxiego.
Lekko zmieszany odpowiedziałem:
- No wiesz, to już jak chcesz...
Po chwili doszedł do nas Gaword.
- Wiesz co, znalazłem bardzo fajny sklep z garniturami, ale strasznie tam drogo...
- Prowadź! - rozkazałem uśmiechając się, gdyż widziałem, że w owym centrum handlowym nie znajdziemy nic mądrzejszego.
Po drodze na drugie piętro natknęliśmy się na Mariah i Maxiego. Mariah oznajmiła, że nic ciekawego poza sklepem sportowym nie znalazła, a Maxie zaś z zapałem powiedział, że widział na sprzedaż "wspaniały" stół bilardowy.
- Wiesz, Maxie, nawet fajny pomysł. - pochwaliłem go, a on rozpromienił się. Jego radość nie trwała krótko, bo zgasiłem go "kubłem zimnej wody". - Ciekawe tylko, jak ja go ze sobą wezmę...? Może na plecach, o!
Wszyscy uśmiechnęli się, a Maxie bąknął coś w stylu "ja tylko żartowałem".
W końcu zdecydowałem się na zakup garnituru i wydałem na niego całe swoje oszczędności.
No cóż, na urodzinach będzie cała rodzina, może ktoś sypnie gotówką.
Pół godziny później całą piątką, odstrojoną i wypachnioną (szczególnie część żeńska zespołu) udaliśmy się do Port Land. Ledwo tam wkroczyliśmy, naszym oczom ukazał się ogromny biały statek z widocznym złotym napisem SS. Sapphire.
Weszliśmy na górę, gdzie przywitał nas mój dziadunio.
- Dzień dobry. - powiedziało chórem moje towarzystwo.
- Bry. - odpowiedział Mr. Goon.
- Siema, dziadek, jak tam zdrowie? - spytałem.
- Ty lepiej się zapytaj, co ja ostatnio odkryłem, a nie smęcisz mi jakimiś staromodnymi formułkami. - rzekł dziadek szczerząc żółte od papierosów zęby.
- No to, co ostatnio odkryłeś?
- He, fajnie, że pytasz. Dwa nowe kamienie ewolucji: światła i zmroku. Można ich użyć na...
- Dziadek, weź daj spokój, opowiesz później. - usłyszałem znajomy głos, który należał do mojego brata, Sawyera. Przywitaliśmy się z nim i Terrą, która z nim przyjechała. Obydwoje zaczęli się przekrzykiwać, czego oni nie widzieli i czego oni nie zrobili podczas ich początków podróży w Sinnoh. W międzyczasie rozglądałem się po pokładzie i obserwowałem pasażerów. Większość znałem - prawie cała śmietanka Zynito. Gaword i Maxie dopadli swoich rodziców i już ich nie widziałem, słyszałem tylko kątem ucha, jak Maxie przedstawia swoim rodzicom Eve jako przyszłą narzeczoną. Nie byłem pewien, ale chyba usłyszałem "CO?", które wyrwało się jego ojcu.
Po 15 minutach na pokład wyszedł mój ojciec. Chcąc zrobić dobre wrażenie, podszedłem do niego pierwszy.
- Eee… cześć tato. – zacząłem nieśmiało. – Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. – powiedziałem, po czym wręczyłem mu gustownie zapakowany garnitur.
- Dziękuję ci bardzo, James. Cieszę się, że przybyłeś na moje urodziny.
Jakby to nie była coroczna tradycja...
- Drobiazg. Jak tam w firmie?
- A w porządku, dziękuję. Dziadek mówił ci, że otwieramy nowy interes?
- Tak, mówił.
- I jak?
- No cóż... zdecydowaliśmy się oddać legendy do parku. - odparłem.
- Wspaniale. - skwitował ojciec, jakby nie spodziewał się innej odpowiedzi. - Acha, i jeszcze chciałem ci pogratulować.
Najważniejsze dla mnie jak zwykle na koniec...
Naprawdę zrobiłeś na mnie wielkie wrażenie swoją odwagą. Jestem z ciebie bardzo d... zadowolony. - wybrnął ojczulek.
Słowo "duma" chyba nigdy nie przebrnie mu przez gardło w stosunku do któregokolwiek z potomków..
- A jest Lily? - zapytałem, po czym zacząłem tego gorzko żałować.
Ojciec spochmurniał nagle i nic nie powiedział, po czym położył mi rękę na ramieniu i kiwnął przecząco głową.
Przekonywanie go, że na pewno zaraz się pojawi, było całkowicie bezsensowne i nie na miejscu, dlatego nie odezwałem się już, a z tej ponurej atmosfery uratowała mnie mama, która zaprosiła nas do stołu.
Pełno było pyszności - zresztą jak zawsze. Grała muzyka, były tańce. Standard. Występ komika i na koniec przemówienie ojca. Gdy tylko wstał, podziękował za przybycie i przeszedł do reklamowania PokeParku. W tym momencie miało nastąpić przekazanie mu oficjalne naszych legend (które już daliśmy mojemu dziadkowi po obiedzie). Mr. Goon właśnie podawał 3 masterballe mojemu ojcu, kiedy statek zaczął się trząść. Kule wypadły z rąk mojego rodziciela i potoczyły się po posadzce, wpadając wprost pod nogi... tego dziwnego gościa, którego widzieliśmy wcześniej podczas podróży do South Island. Z tą różnicą, że teraz towarzyszył mu Raichu.
Ponieważ wszyscy zostawili swoje Pokemony w szatni pod pokładem, a tylko Marsh był na wolności, szybko posłałem go do walki, bo nieproszony gość położył brudne łapska i kulach.
- Marsh, użyj błotnistej kuli! - rozkazałem, a stworek posłusznie wykonał rozkaz. Raichu oberwał, ale przy okazji potrącił wroga, a kule wypadły sobie za burtę.
Na pokładzie zapanowała panika.
Raichu szybko zrehabilitował się i wskoczył do wody, nawet bez rozkazu swego pana. To dziwne, ale potrafił pływać. Marsh na całe szczęście okazał się równie rozsądny i ruszył w pościg za kulami.
Jednakże po kilku minutach napięcia, kiedy nie wiedzieliśmy, co się dzieje pod wodą, nastąpił wybuch wywołany elektroszokiem. Woda ochlapała połowę zaproszonych gości. Natomiast biedny Marsh nie wytrzymał ciosu i wypłynął ranny na powierzchnię. Nim zdążyłem mu cokolwiek powiedzieć, Marsh rozbłysnął świetlistą poświatą i zaczął zmieniać kształty. Z pokładu zaczęły dobiegać „achy” i „ochy”, a już po chwili zamiast Marshtompa – w wyniku ewolucji – miałem Swamperta. To chyba zrobiło wrażenie na obcym, po zaczął się cofać w stronę dziobu. Nie minęła minuta, a na pokład wyleciał nieprzytomny Raichu i całkiem rześki Swampert, z trzema kulami w paszczy. Wszyscy byli tak zaaferowani zwycięstwem, że nie zwrócili uwagi, iż wróg wskoczył na jakiegoś Pidgeotta, który po niego przyleciał, i uciekł.
No trudno, ale chociaż odzyskaliśmy master balle, a ojciec nawet uścisnął mi dłoń i powiedział „To jest mój syn!”. Mariah za to obdarowała mnie namiętnym pocałunkiem, ale trochę później, już bez publiczności. Pod koniec imprezy zaczął zbliżać się ku nam jakiś jacht w kształcie Rayquazzy, a z pokładu machała do nas Lily i na wstępie krzyknęła „Tato, to dla ciebie!”. Ponieważ każdy ją uwielbiał, grzech spóźnienia został jej wybaczony. Kiedy moja cud-miód siostrzyczka witała się z Gawordem, oblała się widocznym dla nielicznych (czyli na przykład dla mnie) rumieńcem. Zanim zdążyliśmy dłużej pogadać, Mariah i Eve nas poganiały, bo zaraz miał zacząć się konkurs Piękności. Dlatego pożegnałem się z rodziną, która na całe szczęście sypnęła kasą, a na dodatek życzyła mi szczęścia, i wróciliśmy do South City. Lily zgodziła się nam towarzyszyć, a ja chyba nawet wiem dla kogo.. tfu, dlaczego. Ja, Maxie i Lily zajęliśmy wygodne miejsca, a Mariah, Eve i Gaword pobiegli do garderoby, aby przygotować się do Konkursu.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Gaword
@admin



Dołączył: 26 Gru 2006
Posty: 195
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Płock

PostWysłany: Pią 15:58, 02 Maj 2008

wow! super Very Happy
nie ma to jak spotkania rodzinne Razz
szkoda tylko, że tajemniczy gość nie powiedział więcej o sobie XD
No to teraz czas na Konkurs Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
MiniShake
#mod



Dołączył: 31 Gru 2006
Posty: 401
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zabrze

PostWysłany: Nie 20:34, 04 Maj 2008

Rodzinne zjadzy, jak dobrze to znam, ale te na które jeżdżę odbywają sie co dwa lata. Nieźle jedziecie z tym koksem. Dwa dni, trzy notki, to nie lada wyczyn.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat Odpowiedz do tematu

Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo

 

Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group :: Theme zoneCopper designed by yassineb.
Regulamin